RECENZJA. Japonia niezmiennie fascynuje Europejczyków i my w Zabrzu też od tego uczucia wolni nie jesteśmy. Kulturę tego kraju poznajemy na różne sposoby, czasem osobiście, wszak przed laty sportowcy z Azji próbowali nam zaszczepić baseball (w dzielnicy Pawłów), a teraz para nauczycieli z tamtego rejonu świata propaguje swój język i zwyczaje nie tylko wśród uczniów Liceum Ogólnokształcącym nr 8 (ZSO nr 14), ale i całego Zaborza. Z kolei wychowankowie klubu Pastel właśnie zdobyli laury podczas 48. Międzynarodowego Konkursu Plastycznego w Japonii, o czym niebawem więcej na naszych łamach. Jak widać dobrze odbieramy dalekowschodnią egzotykę i żeby ją lepiej poznać z chęcią sięgamy także po produkty komputerowe tworzone w tym kraju. Te bowiem dostarczają nie tylko rozrywki, ale także – tak, jak wydana nieco ponad miesiąc temu (jednakże tylko dla graczy korzystających z Playstation4) gra Yakuza6: The song of life – zapoznają z japońskim stylem życia.
OHAYO W zabrzańskiej szkole działają państwo Kimiaki i Ikumi Tonogawa, zimą w telewizji podziwiamy skoczka Noriaki Kasaiego, a w grze o japońskiej mafii mamy szansę na kilkadziesiąt godzin stać się kimś kto nazywa się Kazumo Kiryu. Nie jest to bynajmniej postać anonimowa dla graczy (można było ją dosyć dokładnie poznać we wcześniejszych częściach Yakuzy), tyle, że tym razem spotykamy ją w innej życiowej sytuacji i nowych miejscach: rozdygotanym Kamurocho (fikcyjna dzielnica Tokio) oraz sennym z pozoru Onomichi (gdzieś w okolicach Hiroszimy). Nasz bohater bowiem właśnie wychodzi po trzech latach z więzienia i zamierza wieść tzw. normalne życie, ale świat oczywiście ma wobec niego inne plany. Na dzień dobry (ohayo) dowiaduje się, że zniknęła jego przybrana córka, muzyczne bożyszcze nastolatek, Haruma. Wprawdzie udaje się ją szybko zlokalizować w szpitalu, gdzie dziewczyna tkwi w śpiączce po potrąceniu przez samochód. Kiryu pozostaje więc w rozpaczy i na dokładkę z niemowlakiem na rękach, bo jego podopieczna w międzyczasie powiła syna. Rozpoczyna śledztwo, celem ustalenia kto potrącił dziewczynę, a także kto jest ojcem jej dziecka. Uzyskiwane odpowiedzi sprawiają, że nasz bohater zmuszony jest na nowo wsiąknąć w przestępczy świat (a na przemian mamy do czynienia z mafiami: japońską, chińską i południowokoreańską) i jego krwawe porachunki. Z czasem dowiadujemy się coraz więcej i dociera do nas, że tak naprawdę zbliżamy się nie tylko do rozwikłania ważnych dla nas zagadek, ale równocześnie do ujawnienia silnie skrywanego sekretu - tajemnicy Onomichi. Jej poznanie przynosi naprawdę zaskakujący finał.
TATAKAI Ta gra zaskakuje zresztą wielu razy, najbardziej tym, że mniej jest grą, a bardziej snutą z pietyzmem opowieścią. Co rusz mamy bowiem do czynienia z odtwarzanymi scenkami, pełnymi poważnych rozmów, tłumaczeń, ważnych gestów i deklaracji. Nasza – jako gracza – rola ogranicza się natomiast do przemierzania ulic i toczenia coraz bardziej złożonych walk, czasem prawdziwych bitew (tatakai) z napotkanymi członkami świata przestępczego. Kiryu staje zrazu do nich niechętnie, w końcu chce zerwać z dawnym życiem, ale mus to mus. Każdy wygrany przez nas pojedynek owocuje zdobyciem punktów do danej cechy postaci, które następnie możemy zużywać do wzbogacenia jej o konkretne przymioty (więcej siły, więcej zdrowia, więcej uroku osobistego) lub umiejętności (kombinacje ciosów, w tym tych efektownie kończących walkę). Jako, że to Japonia walczymy tradycyjnie rękami i nogami, ale czasem możemy w dłonie coś uchwycić: nóż, młot, ale najczęściej przedmiot użytku codziennego, czyli rower, donicę, krzesło czy ławkę (o tak, ta ma całkiem duży zasięg rażenia). Twórcom najwyraźniej bardzo zależało, abyśmy wykreowaną przez nich historię poznali od początku do końca, bo gdy nawet natrafimy na przeciwnika przekraczającego nasze umiejętności, podsuwana jest nam możliwość obniżenia poziomu rywala i to tak drastycznie, że walkę nie do wygrania wygrywamy w podskokach. Prowadzenie walki oczywiście odbija się na naszej kondycji i wtedy możemy skierować naszą postać do baru z sushi czy eleganckiej restauracji: jedzeniem też dodajemy sobie punktów, więc korzyść z prowadzenia pojedynków jest podwójna. Te są zaś łatwo dostępne, bowiem bandy domorosłych mistrzów kung fu przechadzają się ulicami, a do konfrontacji można je sprowokować po prostu swoją obecnością w ich pobliżu.
HAJIMEMASHITE Tym jednak, co w tej grze naprawdę zbliża nas do Japończyków, są liczne misje poboczne oraz minigierki. Od spotykanych na ulicach osób dowiadujemy się o czym marzą nastolatkowie, jak ważną rolą w życiu mieszkańców stolicy i okolicy odgrywają dziwaczne telefoniczne aplikacje, baseball, karaoke oraz… seksczaty. W ten ostatni świat wprowadza nas, całkowitego żółtodzioba, chłopak łajany na ulicy przez swoją dziewczynę za to, iż spędza zbyt wiele czasu na rozmowach z dziewczynami pokazującymi swe ciała przez kamerki internetowe. On oczywiście twierdzi, że nie ma w tym nic złego i namawia nas, byśmy się o tym przekonali osobiście... Co ciekawe, w tej minigrze występują dwie autentyczne modelki, z którymi nagrano scenki wideo, uruchamiane w toku postępów w minigrze. A ta zaczyna się od czegoś w stylu „miło mi Panią poznać” (hajimemashite), a kończy – po wielu sekwencjach rozmów, prowadzonych poprzez odpowiednio szybkie i sprawne naciskanie odpowiednich przycisków pada – na… No, to trzeba samemu zobaczyć, oczywiście jeśli naprawdę - tak, jak wymaga tego cała gra - jest się osobą pełnoletnią :-) To zadanie i wiele innych, często oryginalnych (uspokajanie wrzeszczącego niemowlaka, dokarmianie kotów, trenowanie na siłowni itp) warto podjąć, bo są one pretekstem do obdarowania nas porcją kolejnych punktów do rozwoju postaci.
SAYONARA Przejście gry zajęło nam 22 godziny, ale jeśli ktoś zechce bardziej przyłożyć się do misji pobocznych, a także doskonalić się w minigierkach, ten może ten czas nawet podwoić. Kluczem do sukcesu jest jednak bezwarunkowe zaakceptowanie konwencji gry, wprost wypływającej z japońskiego stylu bycia, w którym patetyczne dialogi, marszczenie czół, strojenie groźnych min i wykonywanie honorowych ukłonów jest wielokrotnie na porządku dziennym. Filmiki ciągną się czasem w nieskończoność, nawet na do widzenia (sayonara), już po skończeniu gry, mamy jeszcze całą serię scen, które zbliżają tę produkcję do klasycznego filmu, na finał serwującego wysmakowane kadry z kilku perspektyw. Dzięki tym wszystkim zabiegom można się jednak w Japonii zanurzyć po uszy, tym bardziej, że wydawnictwo nie posiada polskiej wersji językowej, więc optymalnie jest grać z nią wsłuchując się w oryginalne dialogi i czytać napisy w języku angielskim.
Grę Yakuza6: The song of life otrzymaliśmy od firmy Cenega
|