WOLNOŚĆ SŁOWA I MEDIÓW. Obóz władzy miejskiej, a ściślej środowisko powiązane z prezydent Agnieszką Rupniewską, podejmuje kolejne działania, by utrudnić funkcjonowanie Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej - jedynego lokalnego, w pełni niezależnego tygodnika o mieście i niejako uniemożliwić formułowanie wobec niej krytyki prasowej. Redakcji kategorycznie odmówiono przeprowadzenia się – w ramach umowy najmu - do znacznie mniejszych pomieszczeń na tym samym piętrze budynku gminnego przy ul. Brysza 8, choć stoją puste i nie było na nie chętnego w ogłaszanych konkursach na licytację stawki czynszu. Do skomasowanego ataku prawnego przystąpiła też bliska współpracowniczka Rupniewskiej – radna Anna Sosnowska. Za ujawnienie przez nas potwierdzonych w prokuraturze informacji o kłopotach karnych jej męża, poprzez wynajętą kancelarię adwokacką zażądała od nas zabójczej dla lokalnej redakcji sumy 150 tys. złotych. Nadto autora publikacji red. Przemysława Jarasza postanowiła oskarżyć w procesie karnym o zniesławienie na podstawie okrytego złą sławą artykułu 212 Kodeksu Karnego. Sięgnęła zatem po najbardziej popularny „bat” na zbyt dociekliwych dziennikarzy w oparciu o przepis, którego próżno szukać w krajach rozwiniętej demokracji zachodniej i wolności słowa. Redaktorowi nagradzanemu w przeszłości za publikacje śledcze grozi do roku więzienia. To pierwszy taki przypadek w historii redakcji, by radna miejska przypuszczała taki szturm na GŁOS i to głównie w sprawie swego małżonka.
Nielegalne papierosy w prokuraturze… Przypomnijmy, iż w artykule Nielegalne papierosy ujawniliśmy, iż w miejscowej prokuraturze toczy się śledztwo, w którym zarzuty karne usłyszał małżonek jednej z radnych. Sprawa dotyczy obrotu sprowadzanym zza wschodniej granicy tytoniem bez polskich znaków akcyzy. Straty skarbu państwa oszacowano na 47 tysięcy złotych, zaś mężczyźnie grozi do 8 lat więzienia. W publikacji nie przesądzaliśmy o jego winie, nie twierdziliśmy też, iż w proceder była zaangażowana osobiście radna. Korzystając z prawa do krytyki prasowej wobec prokuratury odnotowaliśmy jedynie ze zdziwieniem, iż w toku śledztwa nie zweryfikowano czy ów nielegalny tytoń nie był oferowany w sklepach należących do małżonki podejrzanego, która zawodowo trudni się handlem. Wszystkie nasze wstępne i robocze ustalenia będące owocem półrocznych dociekań, a dotyczące śledztwa przeciwko mężowi radnej, zostały finalnie oficjalnie potwierdzone w Prokuraturze Rejonowej w Zabrzu. Co ważne, w rzeczonym artykule prasowym nie podawaliśmy nazwiska radnej, ani tym bardziej podejrzanego. Nie było też zdjęcia pani Sosnowskiej, zaś wizerunek jej męża z oficjalnego wydarzenia z udziałem prezydent Rupniewskiej zawierał powszechnie stosowane przez media technikę zakrycia wizerunku podejrzanego. Nadto nasza publikacja zawierała udzielony nam komentarz radnej do sprawy, zaś jej małżonek nie wyraził żadnego zainteresowania próbą nawiązania kontaktu z dziennikarzem i udzielenia własnych wyjaśnień.
Sosnowska się zdekonspirowała Po tamtej publikacji to sama radna Sosnowska przyznała w swych mediach społecznościowych, iż sprawa dotyczy jej męża i oskarżyła nas o kłamstwa i publikowanie nieprawdy. Niedługo potem wykorzystała forum sesji Rady Miasta w Zabrzu do tego, by zaatakować redakcję za publikację i grozić działaniami wynajętej kancelarii prawnej. Podkreślmy, iż wykorzystała publiczny organ samorządu w sprawie artykułu nie związanego wprost z pełnieniem przez nią mandatu radnej, a dotyczącego prywatnych kłopotów karnych jej małżonka. Według naszych nieoficjalnych informacji, wśród radnych Koalicji Obywatelskiej długo trwały dyskusje, czy pozwolić Sosnowskiej na publiczne uderzenie w lokalną redakcją w prywatnej sprawie męża. Podobno sceptyczny do tego pomysłu był sam przewodniczący RM Grzegorz Olejniczak. Możemy się już tylko domyślać, gdzie zostało finalnie dane zielone światło na ten atak…
Niedługo potem do redakcji dotarło najbardziej kuriozalne sprostowanie w historii Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej. W dokumencie tym Anna Sosnowska prostowała informacje… o swym mężu, choć Prawo Prasowe jednoznacznie reguluje, iż nie można prostować informacji na temat innych osób. Na gruncie prawa z wnioskiem o takowe sprostowanie mógłby wystąpić sam bohater artykułu, ale nie uczynił tego do dziś. Dlaczego? Może dlatego, że z wnioskiem o sprostowanie nie wystąpiła sama prokuratura, bo nie było czego prostować, a fakty zostały opisane zgodnie z prawdą?
Redaktor na niczym się nie zna?
Obszerną część sprostowania zawierały także autorskie oceny wnioskodawcy artykułowane wobec dziennikarza. Mówiąc w największym uproszczeniu te swoiste zarzuty sprowadzały się do konkluzji, iż redaktor nie ma pojęcia o pracy organów śledczych i wymiaru sprawiedliwości, a mając problemy z własną pracą próbuje pouczać prokuratora co ma robić. Jest to kolejne złamanie prawnych zasad formułowania treści sprostowań, które powinny się odnosić do faktów i nie zawierać ocen. Na marginesie należy się jednak naszym Czytelnikom kilka ważnych wyjaśnień. Red. Przemysław Jarasz był przez dwanaście lat ławnikiem wydziału karnego, tak w Sądzie Rejonowym w Zabrzu, jak i Sądzie Okręgowym w Gliwicach. Nadto relacjonował wiele głośnych procesów, spędzając na salach rozpraw długie godziny. Co jednak najważniejsze, jego publikacje doprowadzały do wzruszania prawomocnych wyroków, a także zmieniały bieg prowadzonych śledztw. Ba, w najgłośniejszej sprawie ułaskawienia groźnego zabrzańskiego gangstera przez prezydenta RP na podstawie spreparowanej dokumentacji medycznej doprowadził do wszczęcia bardzo poważnego śledztwa Prokuratury Okręgowej i zabezpieczenia kluczowych dowodów, których nie potrafili odnaleźć najlepsi policjanci kryminalni w mieście. To po tamtych publikacjach, medyków wyprowadzano w kajdankach ze szpitali, a kolejny prezydent RP nagrodził go Srebrnym Piórem w konkursie pod egidą Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zabójcza kwota
W tym samym wniosku o sprostowanie Sosnowska zażądała od redakcji wpłacenia 150 tys. zł. na wskazane przez nią cele społeczne. Realizacja tego żądania oznaczałaby w rzeczywistości likwidację ostatniego lokalnego tygodnika w mieście o niemal 70-letniej tradycji. Wątpliwie, żeby radna tego nie wiedziała, bo roczne sprawozdania naszej spółdzielni dziennikarskiej są dostępne w Krajowym Rejestrze Sądowym i każdy może się z nim zapoznać. Nie stoi za nami żaden wielki (ani nawet mały) biznes, bo gazeta jest wydawana przez samych dziennikarzy i nigdy w ostatniej dekadzie nie było to przedsięwzięcie przynoszące wielkie zyski. Wie to na pewno także prezydent Rupniewska, która w poprzedniej kadencji zapewniając o swoim wsparciu dla lokalnej gazety, wielokrotnie rozmawiała z nami na temat tego jak funkcjonujemy i z jakimi trudnościami się borykamy.
Wracając do wniosku o sprostowanie radnej Sosnowskiej: redaktor naczelny Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej na podstawie konkretnych zapisów Prawa Prasowego odmówił jego publikacji. Obszerną i merytoryczną odpowiedź prawną sformułował wspierający redakcję od wielu lat mecenas Paweł Matyja i wysłał do pozywającej dokument w przewidzianym prawem terminie.
Dziennikarza pod sąd
Tymczasem tuż przed świętami do red. Przemysława Jarasza dotarł z wydziału karnego Sądu Rejonowego w Zabrzu prywatny akt oskarżenia złożony przez przedstawiciela prawnego radnej Sosnowskiej (ale nie przez jej męża). Proces za zamkniętymi drzwiami i bez udziału publiczności ma ruszyć 7 lutego. Co ciekawe, w owym akcie oskarżenia radna nie podtrzymuje już tezy, jakoby jej mąż nie miał zarzutów karnych w prokuratorskim śledztwie. Główna teza oskarżenia bazuje na ogólnym stwierdzeniu, że artykuł ją zniesławiał. Mimo tego, że – podkreślmy to wyraźnie – nie zawierał jej nazwiska ani zdjęcia – zaś to ona sama w mediach społecznościowych potwierdziła, że chodzi w sprawie o jej męża. Co bardzo znamienne, ale i zaskakujące – radna Sosnowska jako jedynego świadka oskarżenia w procesie przeciwko red. Jaraszowi chce sięgnąć po zeznania… Agnieszki Rupniewskiej! W procesie, który w ogóle nie jest związany z funkcjonowaniem samorządu i decyzjami prezydent miasta…
Widać więc, iż w zabrzańskim samorządzie rośnie presja na zdławienie niezależnego tygodnika patrzącego władzy lokalnej na ręce i drążącego niewygodne dla niej tematy. Tym bardziej, że nasz dziennikarz jest zazwyczaj jedynym przedstawicielem mediów podczas większości posiedzeń komisji tematycznych i branżowych Rady Miasta (nie są one nigdzie transmitowane), gdzie wykluwają się najważniejsze wnioski i ujawniane są kluczowe społecznie informacje. Czy chodzi więc w tym wszystkim o to, by zabrzanie nie byli profesjonalnie informowani na bieżąco co w trawie piszczy? |