Cała Polska wstrząśnięta w związku z ujawnioną przez GŁOS sprawą niezauważonej śmierci pacjenta w przychodni zdrowia w Rokitnicy Email
Wpisany przez Głos Zabrza napisz do autora    niedziela, 26 stycznia 2014 14:56

KONTROWERSJE. Ujawniona na łamach drukowanego GŁOSu bulwersująca historia 77-letniego Stanisława Bełdygi, który zmarł w przychodni zdrowia "Rokitnica" po bezskutecznym oczekiwaniu na pomiar ciśnienia, wstrząsnęła opinią publiczną całej Polski. Po naszej publikacji z 16 stycznia br., sprawą zainteresowały się niemal wszystkie krajowe media, w tym stacje telewizyjne. Reportaże na ten wstrząsający temat ukazały się m.in. w Telewizji Katowice, głownym wydaniu wieczornych Wiadomości TVP1, a także w wieczornym podsumowaniu dnia kanału informacyjnego TVN24. I cały czas w materiałach tych powracało nurtujące pytanie - jak to się stało, że umierający człowiek siedzący zaledwie kilka metrów od okienka rejestracyjnego w na wpół pustej przychodni nie został zauważony przez personel placówki? No i czy człowieka można było uratować, gdyby jego losem ktoś się wcześniej zainteresował?

W nadanym w miniony piątek materiale w TVN24 kierownik przychodni Agata Paszek-Bluszcz wyraziła co prawda ubolewanie i wyrazy współczucia dla rodziny, ale w dalszym ciągu uparcie twierdzi, że jej personel w niczym nie zawinił. Jednocześnie zrzuciła poniekąd winę na samego zmarłego stawiając absurdalną tezę, że człowiek przyszedł do przychodni tylko sobie posiedzieć!

- Pacjent rzeczywiście przyszedł do poradni, ale nie sygnalizował, że chce porady lekarskiej, że coś mu się dzieje, że coś go boli i po prostu usiadł - oświadczyła lekarka. Nie wiadomo jednak skąd jest tego pewna, bo w rozmowie z GŁOSem już wcześniej zapewniała, iż feralnego popołudnia wcześniej wyszła z przychodni.

 

Przypomnijmy, jak twierdzi rodzina, pan Stanisław poszedł w godzinach popołudniowych do przychodni zmierzyć sobie ciśnienie. Gdy przez godzinę nie wracał, zaniepokojona małżonka ruszyła go szukać. Jak twierdzi, znalazła go już martwego na krzesełku obok rejestracji. Ale i tym słowom wdowy lekarka zaprzecza w materiale telewizyjnym:

- To jest niemożliwe, by pacjent ten siedział u nas martwy przez godzinę. W trakcie akcji reanimacyjnej źrenice pacjenta reagowały bowiem na światło - tłumaczyła kierowniczka przychodni sugerując, że w trakcie reanimacji człowiek jeszcze wykazywał oznaki życia.

Przypomnijmy, że jeszcze niedawno ta sama pani kierownik przekonywała dziennikarkę Głosu, że nie zachowało się żadne nagranie z monitoringu wewnętrznego przychodni, choć w dniu tragedii rodzina zmarłego słyszała, jak policjant ustalał wraz z jednym lekarzem godzinę przybycia pana Stanisława do przychodni właśnie na podstawie zarejestrowanego nagrania. Dlatego też zaraz po ujawnieniu sprawy przez GŁOS, szefowa Prokuratury Rejonowej w Zabrzu - Joanna Kosińska nakazała wszcząć dochodzenie w tej sprawie, a także zabezpieczyć dysk twardy z monitoringu przychodni. Wszyustko po to, by definitywnie rozwiać wszelkie wątpliwości w tej zdumiewającej sprawie i by sprawdzić, czy personel placówki mógł uratować życie człowieka, gdyby się nim zainteresował. Nagranie z monitoringu zaś, o ile się zachowało, może pokazać natomiast czy faktycznie pan Stanisław przyszedł sobie tylko posiedzieć w poradni, czy może na krzesło został odesłany do kolejki przez pielęgniarki z punktu rejestracyjnego...

 

 
 

FACEBOOK

DREWNO opałowe,

pocięte, połupane,

300 zł/ m3.

Tel. 534-933-167 


 

Reklama
REKLAMA
Reklama
REKLAMA
Reklama
REKLAMA
Reklama
REKLAMA