Przez pięć dni młodszy aspirant Andrzej Wojnarowski z komisariatu I w Zabrzu jawił się jako prawdziwy bohater, który wyprowadził z płonącego mieszkania 31-letniego mężczyznę. Wedle informacji policjantów i strażaków, 28-letni stróż prawa działał z narażeniem życia, które zresztą nadwątlił na tyle, iż trafił do szpitala, a później na zwolnienie lekarskie. Sam zainteresowany nie prostował informacji podawanych na jego temat, a za swoje rzekome bohaterstwo miał niebawem nawet odebrać dyplom uznania. Prawda wyszła na jaw dopiero wówczas, gdy zdziwiona internetowymi doniesieniami sąsiadka uratowanego człowieka, poprosiła nasza redakcję o bliższe przyjrzenie się sprawie.
O akcji ratowniczej w IV-piętrowym budynku osiedlowym przy ul. Anieli Krzywoń 12 poinformował nas w czwartek (31 maja) Krzysztof Grabowiec, rzecznik zabrzańskiej straży pożarnej. Wedle informacji, które pożarnicy otrzymali na miejscu, z płonącego mieszkania ofiarę wyprowadzić miał policjant. Doniesienia te potwierdził dzień później oficjalny komunikat komendy policji: „Zabrzański policjant z narażeniem życia udzielał pomocy mieszkańcom budynku przy ul. Anieli Krzywoń. Dzielny funkcjonariusz wyprowadził z palącego się mieszkania 30-letniego mężczyznę. Ze względu na zatrucie tlenkiem węgla zarówno sprawca pożaru, jak i bohaterski policjant zostali przewiezieni do szpitala” – to najważniejszy fragment informacji przygotowanej przez rzecznika policji Marka Wypycha.
Te doniesienia obruszyły niektórych mieszkańców bloku, zwłaszcza tych, którzy byli najbliżej dramatycznych wydarzeń. W e-mailach pisanych do naszej redakcji umniejszano udział policjanta w akcji. W miniony wtorek – pięć dni po całej ratowniczej akcji z udziałem mundurowego - wybraliśmy się z reporterską wizytą pod wskazany adres, by oddzielić fakty od mitów…
Jak było naprawdę? Do zdarzenia w czwartkowe popołudnie (31 maja) doszło około godz. 17. Żona ofiary i jego córka wracały właśnie do mieszkania z zakupów. Kiedy otwierały drzwi, ze środka zaczął wydostawać się gęsty i duszący dym. Drzwi pozostały jednak tylko uchylone, bo zabezpieczała je specjalna blokada. Kobieta w zaawansowanej ciąży nie była w stanie ją sforsować. Niepokojące odgłosy i dramatyczne nawoływania o pomoc z korytarza, dotarły do dwóch młodych kobiet mieszkających za ścianą płonącego lokalu.
– Nagle zaczęła dobijać się do nas sąsiadka – relacjonują. – Mówiła, że jej mieszkanie płonie, a w środku znajduje się mąż. Jedna z nas zaopiekowała się jej kilkuletnią córką i zawiadomiła straż pożarną, druga próbowała pomóc sąsiadce wejść do środka.
26-letnia kobieta chwyciła za śrubokręt i rozpoczęła demontaż ledwie widocznych śrub ogranicznika. Kiedy się wreszcie udało, weszła do przedpokoju, wcześniej przygotowując sobie przedpole wylanym wiadrem wody. – W środku było jednak tyle dymu, że po chwili wyszłam. Potem próbowałam wejść tam jeszcze raz lub dwa, zawsze z takim samym skutkiem – dodaje.
Interwencja policji W tym czasie zupełnie przypadkowo mundurowi z I komisariatu pojawili się w feralnym bloku na wezwanie jednej z lokatorek, która informowała o włamaniu do jej piwnicy. „W chwili, kiedy policjant pukał do mieszkania pokrzywdzonej, nagle usłyszał krzyki z II piętra” – relacjonował w policyjnym komunikacie rzecznik zabrzańskiej policji, Marek Wypych.
Młodszy aspirant Andrzej Wojnarowski wbiegł na wyższą kondygnację. Nakazał mieszkańcom opuścić blok i poprosił dyżurnego, by ten upewnił się czy straż pożarna już jedzie. Wedle słów sąsiadki z lokalu obok miał jednak powiedzieć: - Nie wchodźmy tam, bo nie wiadomo co się stanie. Jak twierdzi kobieta, która finalnie rozkręciła ogranicznik drzwi, w końcu oboje – wraz z policjantem - weszli do środka. Po chwili opuścili lokal, oszołomieni dymem i sięgającymi dwóch metrów płomieniami w jednym z pokojów. Nie zdołali dotrzeć do 31-letniego mężczyzny.
Kto go wydostał? - Z koleżanką zaczęliśmy otwierać wszystkie okna, żeby przewietrzyć klatkę schodową i mieszkania – relacjonuje kobieta, która była w płonącym mieszkaniu. – Kiedy wyszłam na korytarz, sąsiad stał już na zewnątrz. Nie widziałam, kto i jak go wyprowadził, ale bardzo wątpliwe, by zrobił to policjant. Nie wyglądał na kogoś, kto właśnie wyszedł z centrum żywiołu. Nie miał nawet zabrudzonego czy nadpalonego munduru. A co najważniejsze, nikt z mieszkańców nie potwierdza, by widział funkcjonariusza wyprowadzającego ofiarę z ognia.
Tymczasem zgodnie z informacjami policji oraz meldunkiem straży pożarnej, 28-letni policjant z referatu kryminalnego I komisariatu wszedł do środka mieszkania i wydostał bezskutecznie walczącego z płomieniami 31-latka jeszcze przed przybyciem pożarników. Ofiara była przytomna, ale wyraźnie okopcona. – Na barku miał coś stopionego, chyba kaseton albo fragment tapety – dodaje sąsiadka. – Wyszedł z budynku o własnych siłach, na dole rozmawiał jeszcze z żoną.
W tym czasie przybyli na miejsce strażacy w sile czterech zastępów rozpoczęli akcję gaśniczą. Prędko stłumili ogień. Straty są jednak bardzo duże. - Wyceniliśmy je na 30 tysięcy złotych. Spłonęło większość mebli, kasetony sufitowe, sprzęt komputerowy i telewizyjny, okopcone zostały wszystkie ściany w mieszkaniu - informuje Krzysztof Grabowiec z zabrzańskiej straży pożarnej.
Decyzją lekarza pogotowia ratunkowego obydwaj mężczyźni – lokator i policjant – zostali przewiezieni do biskupickiego szpitala z objawami podtrucia gazami pożarowymi. - W przypadku funkcjonariusza lekarze stwierdzili dwukrotne przekroczenie stężenia tlenku węgla w organizmie. Policjant pozostał w szpitalu celem dotlenienia i poddania obserwacji - informuje Wypych. – Medycy zdecydowali, że powinien pozostać na zwolnieniu lekarskim do końca tygodnia – dodaje starszy aspirant Krzysztof Ciach z komendy policji. Szczęśliwie nic nie stało się partnerce 31-latka, która jest w zaawansowanej ciąży
Chwała mundurowego Gdy poprosiliśmy rzecznika zabrzańskiej policji, Marka Wypycha, o jednoznaczne ustosunkowanie się do wątpliwości mieszkańców, co do przebiegu akcji i udziału policjanta w ratowaniu życia, wreszcie udało się ustalić faktyczny przebieg czwartkowych zdarzeń.
- Przygotowując notatkę posiłkowałem się informacjami od jednego z kolegów młodszego aspiranta Wojnarowskiego, który odwiedził go w szpitalu i po rozmowie z nim przekazał, że to właśnie onwyprowadził 31-latka z mieszkania – poinformował nas we wtorek Wypych. – Niestety, po zapytaniach GŁOSu, rozmawiałem już bezpośrednio z Wojnarowskim, który przyznał, że choć był na miejscu, to nie wyprowadzał ofiary. Zaraz muszę o tym fakcie zameldować komendantowi miejskiemu, bo zdaje się, że i on został wprowadzony w błąd.
Błąd w meldunku próbował wyjaśnić nam również Krzysztof Grabowiec, rzecznik zabrzańskiej straży pożarnej. – Dowódca akcji dowiedział się o bohaterskim czynie od zgromadzonych mieszkańców. Widać sam zainteresowany nie zaprzeczył, więc dlatego taka informacja pojawiła się w naszym meldunku – mówił nam Grabowiec. Jednocześnie strażacy podziękowali nam za te informacje. – Mieliśmy już przygotowane pisemne podziękowania dla tego policjanta. Teraz będzie trzeba przemyśleć sprawę jeszcze raz…
Wszystko wskazuje więc na to, że 31-latek najprawdopodobniej opuścił lokal o własnych siłach, dobudzony wysoką temperaturą i rozpaczliwymi nawoływaniami swej partnerki. Prawdopodobnie on też zawinił przy tym pożarze. Mężczyzna zasnął bowiem w fotelu zaraz po zażyciu silnych leków. W ręku trzymał jednak... papierosa, od którego chyba właśnie zajęło się wyposażenie mieszkania.
|