RECENZJA. Wyścigowa gra The Crew 2 (dostępna na konsole playstation4 i xbox one oraz komputery osobiste) oferuje pełną wolność, bo w czasie jazdy możemy pojazdy – lądowe, powietrzne, wodne – zmieniać jak rękawiczki. Jest jednak jedno zasadnicze ograniczenie: żeby wirtualnie szaleć po całych USA trzeba mieć jak najbardziej stały dostęp go sieci internetowej, bez tego nie można uruchomić rozgrywki! Gra bowiem jest nastawiona na wieczną rywalizację i na bieżąco uaktualnia światowe listy rekordów wszystkich oferowanych przez siebie konkurencji.
MISTRZ KIEROWNICY UCIEKA. Konkurencje w The Crew 2 są podzielone na cztery kategorie, a każda mieści w sobie po kilka specjalności, testy oraz wyzwania fotograficzne. Do tego dochodzą wyścigi Live Extreme Series, które są typowymi trójbojami (zawody są podzielone na odcinki, które przemierzamy różnego typu pojazdami) i stanowią kwintesencję gry. Każde wykonane zadanie nie tylko przybliża nas do starcia z mistrzem danej konkurencji, ale także jest wynagradzane finansowo, a także uznaniem fanów, których - zwiększająca się z każdą naszą aktywnością liczba - pełni rolę punktów doświadczenia. W miarę wzrastania popularności pniemy się po szczeblach kariery: początkowo jesteśmy zwykłym żółtodziobem, potem stajemy się popularni, zażywamy sławny, stajemy się w końcu gwiazdą i wreszcie ikoną, ale i na tym zabawa się nie kończy: nasza ikoniczność możne wzrastać w zasadzie w nieskończoność, po drodze dodając nam punkty ułatwiające rozgrywkę, jak i gratisowe pojazdy. A wspomniane na wstępie wirtualne pieniądze? Cóż, te są nam potrzebne do chodzenia na zakupy, a od wielości modeli samochodów, motocykli, motorówek czy samolotów można dostać oczopląsu.
SZYBCIEJ, WYŻEJ, DALEJ. Konkurencje nie są trudne. Są bardzo trudne! Nawet zaopatrzenie się w najlepsze auto – koenigsegg regera (za bagatela 1,7 mln dolarów) niczego nam nie gwarantuje. Zasada jest bowiem taka, iż nasz pojazd ma określony wyjściowy, jak i finalny poziom tzw. wyczynowości. Żeby osiągnąć maksymalny rozwój pojazdu należy rasować go częściami, które mogą być zwykłe (zielone), ale też rzadkie (niebieskie) oraz epickie (różowe), a we wrześniu mają się pojawić także legendarne (może brązowe?). Dopiero pojazd zbliżony do maksymalnych osiągów, plus bonusy z ekstra-części (np. zwiększające czy szybsze odnawianie przyspieszenia nitro) pozwala nam nawiązywać walkę z konkurencję. Części wcale nie są łatwo do zdobycia: możemy je otrzymać w nagrodę za zaliczenie testu bądź udany start w wyścigach (najczęściej wystarczy plasować się na ich podium), ale możemy ich też szukać w świecie gry. O tym, że w lesie bądź na tyłach jakiegoś budynku czeka skrzynia powiadamia nas sonar w dolnym rogu ekranu, który pulsuje tym intensywniej, im bliżej jesteśmy skarbu (typowa zabawa ciepło-zimno). Prócz normalnej rozgrywki warto więc od czasu do czasu patrolować samolotem amerykańskie bezdroża, w poszukiwaniu szczęścia (nagrody odbieramy już pojazdem, który chcemy wzmocnić).
OTO AMERYKA. USA to u nas kraj jednak mało znany, a przecież jest tak różnorodny, jak dla nas całą Europa. Sumienne wykonywanie oferowanych nam przez The Crew 2 zadania pozwala nam poznać dokładnie zarówno metropolie obydwu wybrzeży, jak i amerykańską prowincję. Są więc wyścigi ulicami Nowego Jorku, bicie rekordów szybkości w Chicago, pływanie wielkimi rzekami, jak i w oceanach. Do zaliczenia jest lot koszący Wielkim Kanionem Kolorado, zjazd (i skok) ze skoczni narciarskiej w Salt Lake City, przelot pod mostem Golden Gate w San Francisco… Innego rodzaju frajdę dają zadania fotograficzne, takie jak np. wjazd na piramidę w Los Angeles, penetrowanie brzegów Missouri w poszukiwaniu wraku parowca, uchwycenie kondora w locie czy wypatrywanie wilka w biegu po ośnieżonych szczytach. Jest co robić! Choć gra potrafi irytować stopniem trudności i uproszczeniami wizualnymi, to jednak niesamowicie wciąga na dziesiątki godzin, które potem przemieniają się w doby (przypadek udokumentowany).
Kopię gry The Crew 2 udostępniła nam firma Ubisoft
|